2012/04/10

PŁYTA TYGODNIA: Justyna Steczkowska - XV


Nie sądzilłem, że jeszcze kiedykolwiek napiszę o Justynie, której ostatnią ciekawą płytą była dla mnie produkcja Dzień i noc (2000). Potem rozpoczął się powolny artystowski zjazd, z apogeum Femme fatale (2004), kiedy Steczkowska wpadła w nieznośną manierę Ordonki, przez którą przesłuchanie każdej kolejnej płyty kończyło się najpóźniej w połowie drugiego kawałka. I oto nadszedł rok 2012, a światło dzienne ujrzał długo zapowiadany projekt XV, czyli podsumowanie 15-lecia działalności. W ramach którego Justyna wywinęła niezłego fikołka.

Kilka rzeczy wyszło temu wydawnictwu zdecydowanie na dobre. Po pierwsze - wybór utworów (głównie z pierwszych płyt i ostatniej, do tego cztery nowe kompozycje), które układają się w spójną całość dramaturgiczną. Po drugie - wsparcie młodych dj'ów i producentów oraz zwrot ku mroczniejszej stylistyce. Z oryginalnych utwórów pozostaje czasami niewiele, refren, dwa charakterystyczne wersy, inne wykonane zostają wiernie, ale w nowym kontekście.
W ten sposób zamiast klasycznego greatest hits powstał album konceptualny, z wyraźnym podziałem na krążek dynamiczny i kontemplacyjny. Wracając do korzeni muzycznych, Justyna przypomniała sobie na szczęście, że kiedyś śpiewała drapieżnie. Nie boi się pokrzyczeć, podać chropowaty wokal. Owszem, nad całością (i czasem w nadmiarze) roztaczają się eteryczne, egzotyczne i gładkie wokalizy, ale często przebija spod nich zadziorna kotka. Nawet w najbardziej zaskakujących rekonstrukcjach jak Oko za oko czy Kryminalna miłość:

Finalnie XV cechuje się wszelkimi zaletami i wadami dzieła eklektycznego.
Z jednej strony - szeroka rozpiętość stylistyczna, z zaskoczeniami głównie na plus - tu gitarowe wtręty retro godne agenta 007 z lat 70., ówdzie szczypta heavy metalu, gdzie indziej elektroniczny minimalizm, udana fuzja brzmień rockowych i popowych z triphopem, drum'n'bassem i pokrewymi połamańcami.Piosenki trwają do sześciu-siedmiu minut, zyskując wstęp, rozwinięcie i zakończenie z prawdziwego zdarzenia.
Z drugiej strony - przy iście symfonicznym bogactwie środków na niektóre kawałki zaskakująco zabrakło pomysłu (Za karę w manierze tańca z gwiazdami), niektóre aranże bardziej niż na płytę skrojone są na efektowny spektakl przeglądu piosenki aktorskiej. Manieryzmy wokalne dochodzą do głosu, zwłaszcza na drugim krążku, nad częścią materiału unosi się widmo nadprodukcji, która miejscami brzmi płasko i ociężale, przytłoczona natłokiem efektów dźwiękowych.

Koniec końców trudno Justynie odmówić odwagi. Większość materiału jest - w dzisiejszym rozumieniu - zupełnie nieradiowa. Zawsze można pokręcić nosem, że to rewelacja spóźniona o dobre parę lat, ale cóż. Kayah - mimo zapowiedzi - nigdy nie poszła w stronę ambientu, najnowsza płyta Edyty Górniak powstała pod koszmarne dyktando radia Eska. Na tym tle Steczkowska jawi się jako artystka eksperymentująca, nie ograniczająca się do konwencji Największe hity symfonicznie lub nie.
Czyżby dziewczyna szamana obudziła się z letargu? Normalnie aż jestem ciekaw, co dalej...
Peep! by QueerPop
  1. Anonimowy pisze... 10/4/12 10:51

    steczkowska to jest artystka bardzo niedoceniana w tym kraju. atmosfera "hejterstwa" wobec jej muzyki i jej osoby przyćmiewa to, ze faktycznie na jej płytach można znaleźć wiele fajnych rzeczy. i nie zgadzam się z opinią, że dzień i noc była ostatnią dobra płytą - aż do daj mi chwilę justyna trzyma mniej więcej równy poziom, potem dopiero jest obniżka formy. mam wrażenie, że dopiero kolejna płyta po XV będzie prawdziwym sprawdzianem... maniery bym się nie czepiała - justyna to justyna, maniera jest częścią jej artystycznej osobowości.

  2. Anonimowy pisze... 13/5/12 16:28

    Mnie ten album rozczarowal, ale w sumie nie powinien. Przeciez Polacy nie umieja robic remixow :-/

  3. timofieusz pisze... 13/5/12 17:48

    @Anonim1: to nie do końca tylko kwestia hejtersta. Steczkowska poszła w mało wyrazistą papkę bez charakteru, od któregoś momentu zabrakło wyrazistości i pomysłu na siebie. dlatego cieszę się, że ta płyta ma 'jakiś charakter'
    @Anonim2: remiksów nie umiemy robić, prawda, ale akurat Steczkowska w przeszłości miała całkiem niezłe, i te na tej płycie (całe dwa) to chyba akurat najciekawsze kawałki (by bshosa). reszta jest niestety chwilami bardzo mocno niezborna realizacyjnie i brak jej polotu, im więcej warstw do opanowania, tym bardziej rozłazi się w szwach. niemniej - jak wyżej - jest się przynajmniej przez chwilę nad czym zastanowić.

Prześlij komentarz